jest tak mało, a wydarzenia toczą się lawinowo!
- Może jednak powinnaś się wycofać i pozwolić, żeby Bryan się z nim rozprawił, w końcu to ceł jego życia. - Nie, sama muszę stoczyć walkę z moim osobistym wrogiem. - Proszę cię, odpuść sobie - błagała Maggie. - Nie posłuchasz mnie, prawda? - spytała ze smutkiem, widząc zdeterminowany wyraz twarzy przyjaciółki. Jessica potrząsnęła głową, jeszcze raz uściskała Maggie i wyszła. Spojrzała w niebo, powoli nabiegające czerwienią. Coś się miało stać. RS 198 Jeszcze tej nocy. Ku swemu zaskoczeniu Bryan zdołał znaleźć Nancy i Jeremy'ego, siedzieli w klubie zaledwie o przecznicę od Bourbon Street, sącząc jakiegoś zielonego drinka i słuchając łagodnego rocka. Usiadł przy ich stoliku. - Cześć, profesorze - rzekł z przygnębieniem Jeremy. Nancy przywitała się również, lecz postarała się, by jej ton zabrzmiał bardziej pogodnie. - I co u was? - Świetnie - wycedził ponuro Jeremy. - Moja najlepsza przyjaciółka nie żyje, waszym zdaniem została wampirem, który chce mnie zabić, dlatego zamierzacie przebić ją osinowym kołkiem. Jej matka w kółko do mnie wydzwania, a ja nie mam odwagi odebrać i porozmawiać z nią. W dodatku wygląda na to, że resztę życia będę musiał spędzić w ukryciu. Boję się, ale chcę ją zobaczyć. Gdybym powiedział to do kogoś innego, zamknęliby mnie w psychiatryku. - Całkiem zgrabnie udało ci się podsumować sytuację w kilku krótkich zdaniach - stwierdził Bryan. - Ale teraz pora się zbierać, robi się późno. Zaprowadzę was do domu Jessiki. Teraz - rzekł stanowczo. - Ale ona zainstalowała nas w swoim gabinecie - zaoponowała Nancy. - W Rezydencji Montresse jest bezpieczniej, tam będziecie mieli towarzystwo. - Jasne. - Jeremy popatrzył na niego oskarżycielskim wzrokiem. - Liczysz na to, że Mary przyjdzie i będziesz mógł ją zabić. Nancy wzięła przyjaciela za rękę. RS 199 - Jeremy, ona już nie żyje. - Ale wygląda tak samo. I kiedy mnie woła po imieniu... - Jest straszliwie głodna, to wszystko - uciął Bryan i wstał od stolika. - Idziemy. Rezydencja Montresse okazała się bardzo piękna, prowadząca pensjonat Stacey szalenie miła, chociaż trochę apodyktyczna, a stróż Gareth milczący i trochę niesamowity, bo niby w ogóle nie było go widać, ale czasami człowiek czuł jakiś dziwny dreszczyk, przelatujący po krzyżu, odwracał się i widział, że Gareth za nim stoi. Ale dom rzeczywiście wydawał się bezpieczny, w dodatku już samo towarzystwo zupełnie wyluzowanej i szalenie pewnej siebie Stacey trochę podniosło ich na duchu. - Wierzysz w to wszystko? - spytał Jeremy, gdy zaprowadziła go do pokoju gościnnego na piętrze, gdzie tak samo jak wszędzie w domu wisiały różne symbole religijne. - Przecież to jakieś wariactwo. Uśmiechnęła się.