- Ale nie na długo. - Próbował nie zważać na to, co czuje, dotykając jej skóry. - No i miałem złą reputację, którą
usiłowałem naprawić. Ty byłaś ze mną tylko po to, żeby się buntować i dopiec sędziemu. - Nie! To znaczy... - Och, do diabła! Shelby nabrała powietrza, a wtedy Nevada zrobił jedną z najgłupszych rzeczy w swoim życiu. Pocałował ją. Mocno. Wpił się z całych sił w jej usta i przywarł do niej całym ciałem. Nogi w zakurzonych dżinsach wciskały się w gołe łydki i uda Shelby, biodra czuły miękkość jej bioder, a jej podbrzusze wtapiało się naturalnie w jego rozporek. Mimo warstwy bawełny poczuł gorącą skórę młodej kobiety i w głębi duszy przeklinał samego siebie za swoją słabość. Wepchnął język między jej wargi, poczuł, że jest spięta, ale nie powstrzymywała go, choć nie odwzajemniała pocałunku. Pot ściekał mu po plecach. Chociaż chciał tylko coś udowodnić, rozpalało go pożądanie. Zatliło się gdzieś w głębi, a potem wzburzyło w nim krew. Jego członek nabrzmiał, był gruby i twardy. Nevada oderwał usta od Shelby i patrzył w jej morskie oczy, które nawet nie mrugnęły. - Nie rób tego - powiedziała tonem równie ciepłym jak syberyjska zima. - Cokolwiek próbowałeś mi zrobić, to się nie zdarzyło, jasne? - Aha, akurat! - Oparł obie dłonie na chropowatym sidingu po obu stronach jej głowy, ale ona odepchnęła jego nagie ramiona. - Neandertalska taktyka nie działa na mnie, Nevada. Ani taktyka kromaniońska, więc daj sobie spokój. Prawie jej uwierzył. Wydawała się taka chłodna i opanowana. Zauważył jednak, że wgłębienie jej szyi pulsuje, a palce oplatają cedrowe deski, i przypomniał sobie, jak kiedyś reagowała, kiedy ją całował w to miejsce. - Nawet o tym nie myśl - ostrzegła. - Udowodniłeś, co miałeś udowodnić, ale ja nie mam czasu na... na jakieś absurdy w rodzaju... - No, jakie? - Na przykład wiązanie się w jakikolwiek sposób z tobą. - Nie? - Skrzyżowawszy ręce na nagiej piersi, uświadomił sobie, że uśmiecha się szyderczo. - Nie. - Była stanowcza. - Przyjechałam tutaj, bo myślałam, że może zechcesz mi pomóc. - Jej biust falował trochę zbyt mocno; Nevada cofnął się i dał jej trochę przestrzeni. - Teraz posłuchaj - powiedziała zdyszanym głosem. - Albo w to wchodzisz, albo nie. Prosta sprawa. Zamierzam odnaleźć Elizabeth, choćby świat się walił. Z tobą lub bez ciebie. Pomyślałam, że... że powinnam cię o tym powiadomić. No, więc jak będzie? Zmierzył ją wzrokiem. Z wiekiem dojrzała, ale nadal była uparta i miała klapki na oczach. Zupełnie jak jej stary. - Jestem daleko przed tobą, Shelby. - Wątpię. - Zdążyłem już skontaktować się z prywatnym detektywem. - Bez uzgodnienia ze mną? - Miała czelność uważać się za obrażoną, kiedy stała przed nim na jego zakurzonym 41 ganku. - Tak. - Ale nie pomyślałeś, że chciałabym wiedzieć... - Przerwała i chrząknęła, a potem zapatrzyła się w blask zachodzącego słońca, jaskrawe odcienie różu i złota, który podkreślał kontury wzgórz na zachodzie. - Och, rozumiem. - No myślę. Niemiłe uczucie, kiedy jest się pomijanym, co? A teraz - Nevada cofnął się o kilka schodków i usiadł na krawędzi poręczy - ustalmy sobie jedną rzecz. Pomagamy sobie nawzajem i pracujemy razem, żeby ją odnaleźć. To oznacza, że wymieniamy się informacjami. Żadne z nas nie porywa się na samodzielne poszukiwania. Zawahała się przez moment. - To uczciwy układ. - Dobrze. A więc gdzie jesteś? Mieszkasz w domu ze swoim starym? - Na razie. To go zirytowało, ale nic nie powiedział. - Postaraj się wydobyć coś od sędziego. - Próbowałam, wierz mi. - Podeszła do krawędzi ganku i patrzyła na pole, gdzie trzy najlepsze klacze Nevady skubały trawę, a ich boki błyszczały w ostatnich promieniach słońca. - I? - Och, równie dobrze mógłbyś rzucać śnieżkami w ogień. - Wobec tego będziemy musieli spróbować czegoś innego. - Jestem zwarta i gotowa.